niedziela, 16 listopada 2008

Moja Kambodża

Pan spogląda z nieba,
Widzi wszystkich ludzi.
Z miejsca, gdzie przebywa,
Patrzy na wszystkich mieszkańców ziemi,
On, który ukształtował serce każdego z nich,
On, który uważa na wszystkie czyny ich.
Ps. 33, 13-15

Jak glina w ręku garncarza - tak czułam się przez lata, kiedy tylko czekałam na moment, w którym będę mogła nie tylko o tym kraju słyszeć, o nim czytać, ale go oglądać.

161 035 km2, zaledwie 14 mln ludzi, a Czerwoni Khmerzy to pewnie pierwsze skojarzenie.

Trzy miesiące w tym kraju pokazały jego piękno objawione nie tylko w majestatycznym i zapierającym dech w piersiach Angor Wacie, ale również w cudnych plażach, niezliczonych palmach kokosowych, egzotyce owoców... ale przede wszystkich w pięknych ludziach, którzy swoją życzliwością, ciepłem, otwartością i powalającym uśmiechem ujmują.

Uczenie młodych ludzi angielskiego (6 tygodni w Don Bosco Hotel School) to była czysta przyjemność. Szacunek, który z racji nauczyciela mi przysługiwał czasami mnie przerastał.

To, co dla człowieka Zachodu staje się "chlebem powszednim", tam jest rzadko spotykane. Pralka? - raczej pranie ręczne; wanna? ciepła woda? - raczej przyjemna i orzeźwiająca kąpiel na zewnątrz w deszczówce... telefon komórkowy mimo, że już obecny to wciąż ustąpić musi rozmowom w cztery oczy; samochody? - w mniejszości, to motor i drogowe szaleństwo na drogach wiodą prym; chleb? - zdecydowanie ryż i ryba i to o każdej porze dnia i nocy!

Biedy trudno nie zauważyć, nie przejąć się, nie wzruszyć... a jednak ich ubóstwo nie raz mnie ubogacało. Mając niewiele potrafią być radosnym narodem. Nie słychać narzekania. I czas - jakby płynął tam inaczej, spokojniej.

Mój Bóg jest wierny. On doprowadził moją sprawę do końca, choć wydaje mi się, że ten rozdział mojego życia będzie miał jeszcze ciąg dalszy...

Brak komentarzy: